poniedziałek, 16 września 2013

bardzo spierdalaj

policzki od Bourjois

jesienią kupię sobie rękawiczki w kolorach liści i będę miała na imię Autumn. [na pewno wyrosną jej kręcone rude włosy] chciałabym biegać w sweterkach koloru słoneczników i być taka chuda jak zasuszone w książkach koniczyny

muszę wyjść z domu, bo kurzę się jak książki, których od dawna nie czytam. choćby po róż na policzki od Bourjois albo usiądę pod śliwką i je policzę. albo wezmę gaję i anioła, moją najnowszą bajkę i poczytam na łóżku

herbatki z żurawiną?

- herbatki z żurawiną? - spytał, sięgając po puszkę z rumowymi ciastkami. 
kuchnię od pokoju dzielił tylko wykuty w ścianie łuk, w którym znajdował się drewniany drążek. pięła się po nim trzykrotka, przewiązana błękitnymi wstążkami. przy suficie tańczyły motyle. pod łukiem znajdowała się kanapa, na której Jula oglądała telewizję.
- Jula! - zawołał, wychylając się zza kuchni
- Julka...
Jula siedziała na kanapie, opierając przedramiona na kolanach. jej dłonie zwisały bezwładnie, a jasna grzywka spadała na zapłakane oczy.
- słoniki, które są nieszczęśliwe umierają - powiedziała, patrząc na Bestię pustymi, spopielałymi oczami
- Julka... 

rzęsy mi parzy

tęsknię z brzegu papierowego kubka, w którym piję kawę na brzeg Twojego, ze Starego Miasta na Kozanów

czwartek, 12 września 2013

dla dziewczynek

dla dziewczynek szyją takie śliczne ubranka

piątek, 6 września 2013

po kryształowej nocy

siedzieliśmy skuleni pod oknami. w brudnych szybach odbijały się szare mury sąsiednich kamienic. tylko te szyby, przez które docierały cienkie smugi światła, różniły ten dzień od tych po kryształowej nocy. na schodach mogły leżeć tylko kryształki łez. moich i jego
za szklanymi drzwiami na betonowych schodach siedziały dwie kobiety przytulone do siebie. pamiętam, że jedna z nich miała długą kremową sukienkę w drobne kwiaty.
milczeliśmy. każdy cichy szmer, każdy podmuch wiatru wywoływał w nas coraz większy strach.
pod oknem stała wyblakła żółta ławka. siedział na niej i milczał, zwrócony w moją stronę. ja siedziałam na krańcu drewnianych schodów, które prowadziły na strych.
patrzyłam na niego. chciałam zapamiętać jego jasną grzywkę, jego mądre oczy. bał się. bardzo się bał. nie próbował nawet udawać, że jest inaczej. wiedział, że niczego nie musi przede mną ukrywać, bo znam prawdę. siedział bez ruchu. zgarbiony i nieobecny. ale każdy cichy szept wyrywał go z zamyślenia. był niepewny każdej sekundy, w przeciwieństwie do mnie. ja czułam niewyjaśniony spokój, byłam pewna, co nastąpi.
przechyliłam się w jego stronę i mocno ścisnęłam jego dłoń. patrzył na mnie przestraszonymi, spopielałymi oczami. mówiłam:
- przeżyjemy.
- ty przeżyjesz.
patrzył na mnie, jakbym wyjawiła mu tajemnicę. jakbym była wróżką, która posiada sztukę czytania w czarodziejskiej kuli. jego oczy wypełnione były łzami