czwartek, 27 czerwca 2013

co ty na to, kupimy sobie lato

podwijam nogawki błękitnej piżamy, nie ma to nic wspólnego z zakasywaniem rękawów - przeciwnie; wkładam białą skarpetę, drugą gubię w śnie, w drodze do czajnika. przepisuję fragmenty pestki, pestki czereśni wypluwam w filiżankę po niedopitej, za mocnej herbacie. przepisuję, sama nie piszę nic poza numerami tramwajów na mapie. czytam tak łapczywie, znaki przestankowe w 1964 roku nie miały znaczenia, co ma znaczenie w obliczu tej miłości

Ja przecież dobrze wiedziałam, że u Agaty „nie mogę” znaczy „nie chcę”, ona jeśli chciała to mogła, potrafiła przecież przyjść o dziesiątej i jedenastej wieczorem, potrafiła mieścić w swych popołudniach tysiąc i jedną rzecz, a na drugi dzień dzwoniła, że jeszcze przeczytała książkę, którą muszę i ja przeczytać natychmiast, natychmiast! - mówiła. - Ależ kiedy zdążyłaś ją przeczytać?! - wołałam - przecież byłaś wczoraj w kinie i na wódce, o jedenastej nie było cię jeszcze w domu, dzwoniłam; a przed kinem przy mnie kupowałaś tę książkę, bój się Boga.