piątek, 6 września 2013

po kryształowej nocy

siedzieliśmy skuleni pod oknami. w brudnych szybach odbijały się szare mury sąsiednich kamienic. tylko te szyby, przez które docierały cienkie smugi światła, różniły ten dzień od tych po kryształowej nocy. na schodach mogły leżeć tylko kryształki łez. moich i jego
za szklanymi drzwiami na betonowych schodach siedziały dwie kobiety przytulone do siebie. pamiętam, że jedna z nich miała długą kremową sukienkę w drobne kwiaty.
milczeliśmy. każdy cichy szmer, każdy podmuch wiatru wywoływał w nas coraz większy strach.
pod oknem stała wyblakła żółta ławka. siedział na niej i milczał, zwrócony w moją stronę. ja siedziałam na krańcu drewnianych schodów, które prowadziły na strych.
patrzyłam na niego. chciałam zapamiętać jego jasną grzywkę, jego mądre oczy. bał się. bardzo się bał. nie próbował nawet udawać, że jest inaczej. wiedział, że niczego nie musi przede mną ukrywać, bo znam prawdę. siedział bez ruchu. zgarbiony i nieobecny. ale każdy cichy szept wyrywał go z zamyślenia. był niepewny każdej sekundy, w przeciwieństwie do mnie. ja czułam niewyjaśniony spokój, byłam pewna, co nastąpi.
przechyliłam się w jego stronę i mocno ścisnęłam jego dłoń. patrzył na mnie przestraszonymi, spopielałymi oczami. mówiłam:
- przeżyjemy.
- ty przeżyjesz.
patrzył na mnie, jakbym wyjawiła mu tajemnicę. jakbym była wróżką, która posiada sztukę czytania w czarodziejskiej kuli. jego oczy wypełnione były łzami

3 komentarze: